Savage Beauty.

By | 10:51 Napisz komentarz


Plato's Atlantis

Bardzo długo zwlekałam z opublikowaniem tego wpisu. Po pierwsze, lipcowe upały odebrały mi jakąkolwiek zdolność logicznego myślenia. Po drugie, Alexander McQueen, którego twórczości poświęcam ten tekst, jest szczególnie ważną dla mnie osobistością ze świata mody. To właśnie po obejrzeniu jednej z jego kolekcji w internecie, po raz pierwszy w życiu zainteresowalam się modą. Mało tego, moje podejście do szeroko pojętego "fashion" zmieniło się o 180 stopni. Od nienawiści do miłości. Dosłownie. Bez zaznajomienia się z jego pracą, z pewnością byłabym inną osobą, w kompletnie innym miejscu. Dlatego też ten wpis jest dla mnie wybitnie osobisty i chciałam napisać wszystko co wiem, myślę i czuję, dopracować go w najmniejszym szczególe. A potem po kilku dniach dumania zorientowałam się, że nigdy mi się to nie uda. Jeden tekst to o wiele za mało. Ba, książkowa publikacja również byłaby niewystarczająca, bo jego geniuszu i wizji nie sposób jednoznacznie ujarzmić na kartkach papieru.

Biografia


Lee Alexander McQueen urodził się 17 marca 1969 roku jako najmłodsze z szóstki dzieci szofera oraz nauczycielki. Swoje dzieciństwo spędził we wschodniej części Londynu. Introwertyczny oraz nierozumiany przez swoich rówieśników, uciekał przed rzeczywistością do świata swojej wyobraźni, pełnej szkiców sukienek. Od samego początku wiedział, że "chce robić coś w świecie mody". Co konkretnie? Na to pytanie sam nie potrafił odpowiedzieć.

W wieku szesnastu lat postanowił opuścić szkołę z zaledwie jedną pozytywną oceną- oczywiście ze sztuki. W tym samym czasie na Savile Row, ojczyźnie męskiego szycia na miarę, pracownie narzekały na brak chętnych do odbywania praktyk. Reportaż na ten temat zobaczyła Joyce, matka przyszłego projektata oraz jego ostoja przez całe życie, i zachęciła swojego syna do podjęcia nauki u krawców. Swoją przygodę Lee rozpoczął od terminowania u Anderson'a&Sheppard'a, gdzie w zdumiewającym tempie opanował technikę krojenia m.in. garniturów. Już wtedy lubił prowokować, twierdząc, iż umieścił obsceniczne rysunki na podszewkach marynarek jego królewskiej mości, czyli Księcia Walii. Wszczęto poszukiwania, jednak "dzieł" nigdy nie odnaleziono. Po dwóch latach McQueen przeniósł się kilka adresów dalej, do Gieves'a&Hawkes'a, gdzie zaznajomił się z militarnym krawiectwem. Tutaj również nie pozostał na długo i po niespełna roku na dobre opuścił Savile Row, udając się do Angelsa&Bermansa, szyjących stroje teatralne. Umożliwiło mu to poznanie tradycyjnych, historycznych sposobów kroju i szycia, sięgających niemal szesnastego wieku. McQueena szczególnie zaabsorbowało damskie krawiectwo z dziewiętnastego wieku, które w przyszłości chętnie będzie wykorzystywał, i które stanie się jedną z charakterystycznych cech jego designu. Dwudziestolatkowi ponownie nie udało się "zadomowić", i tym sposobem trafił do Koji Tatsumo, awangardowego projektatna z Japonii, obdarzającego szczególnym poszanowaniem wartości takie jak tradycja czy rzemiosło.

W tym czasie brytyjski przemysł modowy cierpiał na recesję, a Londyn okazał sie niewystarczający dla McQueen'a. Kiedy więc Tatsumo zbankrutował, Lee spontanicznie udał się do Mediolanu z, jak sam uważał, "najgorszym portfolio na świecie". w celu zatrudnienia się u Romea Gigliego, o którym wtedy mówili wszyscy. Tam poznał potęgę mediów i umiejętnie prowadzonego marketingu. Czas spędzony u Gigliego uważał za swoje najlepsze praktyki, do których w przyszłości często wracał myślami.

Po powrocie do ojczyzny, projektant postanowił zatrudnić się na prestiżowej Central Saint Martins College of Art&Design jako prowadzący zajęcia z wykroju. Zamiast tego Bobby Hillson, założycielka katedry mody, będąc pod wrażeniem jego dotychczasowych dokonań, zaproponowała mu studia. Swoją kolekcję dyplomową zatytułowaną "Jack the Ripper stalks his victims", McQueen zaprezentował w 1992 roku. Na pokazie obecna była Isabella Blow, ekscentryczka i wpływowa stylistka, której przez swoje spóźnienie nie pozostało nic innego, jak obserwować show siedząc na schodach. Zachwycona perfekcyjnością i misternością wykonania, od razu zakupiła całą kolekcję, wypłacając projektantowi 100 funtów cotygodniowo. Tym samym stala się mecenasem jego twórczości oraz wieloletnią przyjaciółką, m.in. to właśnie ona namówiła go na posługiwanie się drugim imieniem, jako tym bardziej medialnym.

 W końcu twórczość Alexandra przykuła uwagę Bernarda Arnaulta, prezesa koncernu LVMH, który zaproponował mu pozostawione przez Johna Galliano stanowisko dyrektora kreatywnego Givenchy. Znając historię marki i jej wizerunek, tak odległy od jego wizji, z  nieukrywanym sceptyzmem projektant jednak przyjął posadę,kierując się możliwością zdobycia uznania na arenie międzynarodowej oraz zarobkiem. Corocznie przez pięć lat prezentował cztery kolekcje (po dwie haute couture oraz pret-a-porter) dla francuskiego domu mody, które spotykały się z bardziej lub mniej przychylnym odbiorem. Nic dziwnego, skoro swoje zaangażowanie i pasję McQueen oddawał swojej marce, którą stale rozwijał dzięki pensji z Givenchy. Spora gaża pozwalała na realizację coraz śmielszych pomysłów i spektakularnych pokazów, zdecydowanie najistotniejszych dla projektanta. Ubrania stanowiły jedno z medium, pokazy niczym teatralne spektakle umożliwiały dopełnianie wizji artystycznej. I bynajmniej nie chodziło o zrobienie wielkiego "show". Ich celem było prowokować do myślenia i głebszej refleksji na temat nas samych i otaczającego nas świata. Sam projektant powiedział kiedyś: " Nie jestem zainteresowany organizowaniem coctail party, wolałbym ujrzeć ludzi wychodzących z mojego pokazu i wymiotujących. Preferuję ekstremalne reakcje."

W 2000 roku Gucci Group przejęła większościowe udziały w marce McQueen'a, pozostawiając go na stanowisku dyrektora. Tym samym projektant w końcu mógł uwolnić się od "korporacyjnego ramienia" Givenchy (które uważał za główną przyczynę stałego ograniczania jego kreatywności) i w pełni rozwinąć swoje modowe skrzydła.

Wystawa


McQueen był wizjonerem, nie istniały dla niego rzeczy niemożliwe do realizacji. Przekraczanie granic było jego specjalnością. Nigdy nie podążał za obowiązującymi trendami w modzie. Uwielbiał pracować w trójwymiarze, przesiadując samotnie do późna w pracowni i eksperymentując z materiałami. Jak nikt inny czerpał garściami z historii, by umiejętnie ją reinterpretować i nadawać nowe znaczenie. Misternie zdobione tkaniny stanowiły integralną część jego wizji, a mroczną wyobraźnię romantyka wspierały powszechnie cenione umiejętności kroju i szycia. Ogrom jego geniuszu z całą pewnością potwierdza "Savage Beauty".

Wystawa w Victoria&Albert Museum prezentuje około trzysta projektów, pochodzących z różnych okresów działalności projektanta. Jako klucz do ich zrozumienia uznano romantyczną naturę ich twórcy. Czy jest to właściwa droga? Z pewnością nie jedyna, ale za to pozwalająca na logiczne uporządkowanie prac McQueen'a, który przecież był chodzącym chaosem i uosobieniem sprzeczności. 

I tak wystawę otwiera sala zatytułowana "Romantyczny umysł" i towarzyszący jej cytat " Doszczętnie niszczę reguły, zachowując równocześnie tradycję." Znajdziemy tutaj najwcześniejszcze kolekcje wraz z dyplomową, ukazujące przede wszystkim mistrzostwo konstrukcji. Co więcej, projekty do nich należące nie były przeznaczone na sprzedaż, dlatego też większość zgromadzonych tu egzemplarzy jest jedynymi istniejącymi. Na szczególną uwagę zasługują "bumstery", czyli spodnie z maksymalnie obniżonym stanem, będące jednym z charakterystycznych projektów McQueen'a. Po raz pierwszy pojawiły się w 1992 roku, jednak sławę zdobyły cztery lata później. Mnie jako miłośniczkę marynarek najbardziej zaabsorbowały wszelakie wariacje na jej temat, również znajdujące się w tej sali.

Z "Romantycznego umysłu" przechodzimy do "Romantycznego gotyku", gdzie mroczna wizja zostaje zamknięta w postaci bogato zdobionych, przytłaczających, czarnych sukienek z kolekcji  "The Horn of Plenty" na sezon jesień/zima 2009-2010. Pojawia się tu również motyw ornitologiczny w postaci projektu stanowiącego "twarz" wystawy. Przeciwwagą dla czerni są inspirowane bizantyjskim przepychem oraz malarstwem m.in Hieronima Boscha projekty z pośmiertnej, niedokończonej kolekcji.

Projektant wielokrotnie powtarzał o istotności znajomości swojego pochodzenia, dlatego też nie mogło zabraknąć "Romantycznego nacjonalizmu" i "Highland Rape"- kolekcji, która w 1995 roku wzbudziła niemało kontrowersji, ze względu na wieloznaczną prezentację rozczochranych i brutalnie rozbieranych modelek. Oparta w większości na tartanie, w metaforycznym sensie miała potępić podporządkowanie Szkocji przez Anglię. Zdecydowanie przyjemniejszą wizję baśni i fantazji roztacza 'The Girl Who Lived in the Tree", przez niektórych uważana za najlepszą kolekcję projektanta. Inspirowana podróżą do Indii, snuje wizję kruchej postaci, która schodząc z drzewa, staje się księżniczka. W ten sposób McQueen wyobrażał sobie romantyczną naturę Imperium Brytyjskiego.

Sercem wystawy i prawdziwą perełką jest "Gabinet Osobliwości", czyli zbiór przeróżnych akcesoriów, w tym ekstrawaganckich nakryć głowy, powstałych we współpracy z Philipem Tracy'm, odlanych gorsetów, czy też niebotycznie wysokich butów. Oprócz tego zostały tutaj również zgromadzone projekty, które ze względu na sposób prezentacji na wybiegu, zostały w szczególny sposób zapamiętane. Mowa tu np.  o sukience z 1999 roku, która w spektakularny i pełen dramatyzmu sposób została spryskana farbą przez wcześniej zaprogramowane maszyny, wypożyczone z fabryki samochodów. W Gabinecie Osobliwości warto zostać na dłużej, ze względu na możliwość obejrzenia nagrań większości pokazów m.in z sezonu wiosna/lato 2005, zatytuowanego "Its only a game", przypominającego modową partię szachów. Co ciekawe, pomysł zaczerpnięto z pierwszej części Harry'ego Potter'a, a zatem jak widać inspiracji można szukać wszędzie.

Jeżeli osobie zwiedzającej wystawę do tej pory nie udało się wzruszyć, gwarantuję, że po ujrzeniu hologramu Kate Moss z pewnością to uczyni. To zdecydowanie najbardziej poruszający fragment "Savage Beauty", który w połączeniu z ujmującą muzyką potrafi doprowadzić do łez. I doprowadził nie tylko mnie.

Przedostatnią część stanowi "Romantyczny egzotyzm" z kolekcją "Voss" na czele. Pomieszczenie zostało zaaranżowane w podobny sposób jak pokaz. Główną ideą było skonfrontowanie odbiorców kolekcji z samymi sobą, usadawiając ich wokół ogromnej gabloty wykonanej z lustra weneckiego. Identycznie jest na wystawie; początkowo wpatrujemy się w swoje oblicze, by potem pod wpływem zmiany kąta padania oświetlenia ujrzeć znajdujące się wewnątrz gabloty projekty. Inspirowane Dalekim Wschodem, kunsztownie wykonane hafty zapierają dech w piersiach.

W końcu przychodzi czas na "Romantyczny naturalizm", czyli różnorodność świata natury widziana oczami projektanta. W koronkowe arcydzieła czy suknie wykonane w całości z kwiatów, muszelek lub ostryg można wpatrywać się godzinami.Ich zwiewność, delikatność oraz kruchość jest bardzo ujmująca, czasami miałam wrażenie, że nawet przez samo patrzenie mogę je uszkodzić.

 Tę część stanowi również "Plato's Atlantis", kolekcja zamykająca wystawę i będąca jednocześnie ostatnią zaprezentowaną za życia projektanta, a pierwszą transmitowaną na żywo przez internet. Ta futurystyczna wizja zakłada powrót człowieka do środowiska wodnego, w wyniku zachodzących zmian klimatycznych. Stąd też najrozmaitsze "gadzie" printy oraz "Armadillo Shoes", czyli buty, które albo się kocha, albo nienawidzi. Chodzenie w nich zdaje się być bardzo niebezpieczne, skoro nawet niektóre modelki stanowczo odmówiły wyjścia w nich na wybieg. Projektant odmówił im zatem w ogóle udziału w pokazie.

Pomimo, że "Savage Beauty" widziałam prawie miesiąc temu, do tej pory nie mogę uwierzyć, iż było mi dane na własne oczy zobaczyć coś tak niesamowicie zjawiskowego. I choć twórczością McQueena nieustannie zachwycałam się od dawna, to stwierdzam, że żadna publikacja, relacja z któregokolwiek pokazu czy sesja w magazynie nie jest w stanie w pełnej okazałości przedstawić jego rękodzieł. To po prostu trzeba zobaczyć na żywo. Niewiarygodne, jak ubrania założone na manekiny mogą wzbudzać emocje, od zaniepokojenia poprzez grozę, pewność siebie, po smutek i nostalgię. Dodatkowo wszystkie odczucia potęguje starannie dobrana muzyka oraz scenografia. Niemniej jednak, zabrakło mi dwóch rzeczy. Po pierwsze, liczyłam na zobaczenie jeszcze jednego fragmentu "The Horn of Plenty", będącego groteskową parodią diorowskiego New Look'a w pepitkowej odsłonie. Po drugie, liczne cytaty nie są w stanie zrekompensować zbyt małej ilości istotnych notek biograficznych. Prawdą jest, że kolekcje projektanta są bardzo personalne i wiele o nim mówią, jednakże podanie "na tacy" kilku istotnych informacji znacznie ułatwiłoby poruszanie się po jego skomplikowanym i zawiłym świecie.

Na wystawie obowiązuje zakaz fotografowania i jest to bardzo egzekwowane. Stąd też moje zdjęcia nie są najlepszej jakości, pomimo, iż musiałam nieźle nagimnastykować się, żeby wykonać jakiekolwiek.


McQueen był geniuszem, który na nowo zdefiniował pojęcie piękna i cielesności. W brzydocie doszukiwał się piękna, imperfekcje przeobrażał w doskonałość. Wrażliwość pozwoliła mu wznieść się na wyżyny artystyczne, jednocześnie siejąc spustoszenie w jego duszy. Obiecał wprowadzić świat mody w XXI-szy wiek i słowa dotrzymał. Udowodnił, że ubrania to nie tylko przemysł i komercja.

11 lutego 2010 roku, w wieku czterdziestu lat, Lee Alexander McQueen postanowił już nic nigdy nie stworzyć, pozostawiając po sobie pustkę nie do zastąpienia.


 The Girl Who Lived in the Tree
 Highland Rape
 Gabinet Osobliwości
 The Horn of Plenty 
 The Horn of Plenty
 Gabinet Osobliwości
 buty z kolekcji The Horn of Plenty
 Armadillo Shoes
 Voss
 Voss
 Plato's Atlantis
Plato's Atlantis 


Nowszy post Starszy post Strona główna

0 komentarze: