Przed opublikowaniem pierwszego wpisu na blogu obiecałam sobie, że choćby nie wiem jak bardzo mnie korciło, nie napiszę nic na temat jakiegokolwiek pokazu mody w Polsce, dopóki sama nie ujrzę któregoś na własne oczy. Oczywiście mogłabym zrobić to na podstawie zdjęć publikowanych w internecie, tym niemiej w moim odczuciu byłoby to przekłamywaniem rzeczywistości. Nawet najlepiej wykonane zdjęcia nie są wstanie zastąpić odbioru na żywo sylwetek pokazowych, ruchu tkaniny, kunsztu (lub jego brak) odszycia oraz atmosfery towarzyszącej wydarzeniu. Tym niemniej nie sposób napisać porządną recenzję bez odwoływania się do poprzednich sezonów.
Nie ukrywam, że Mariusz Przybylski jest jednym z projektantów, którego szczerze podziwiam i szanuję. Po pierwsze, gdyby pokazać mi niepodpisane sylwetki z pokazów, z łatwością zidentyfikowałabym te autorstwa Przybylskiego. Po drugie, projektant gra na własnych zasadach, organizując pokazy wtedy, kiedy faktycznie ma coś na temat mody nowego do powiedzenia. Mody, która intryguje, prowokuje do zastanawiania się nad konstrukcją i generalnie „jak to zostało zrobione”, oraz zachęca do odkrywania stojących za nią inspiracji i wychwytywania detali. Która nie jest zwykłą konfekcją i która najzwyczajniej w świecie nie ginie w morzu innych propozycji. Gdzie za projektem nie idzie wyłącznie wyobraźnia, lecz szeroka wiedza i kunszt krawiecki. Tak powinno być zawsze ale, niestety, coraz częściej mam wrażenie, iż we współczesnym modowym światku jest to marzenie ściętej głowy. Tym bardziej przed wybraniem się na pokaz doceniałam fakt, że będę miała przyjemność podziwiać przemyślaną twórczość z krwi i kości, a nie plejadę łudząco podobnych do siebie sukienek, różniących się ewentualnie nic nie znaczącymi detalami tylko dlatego, że nadchodzi nowy sezon i koniecznie trzeba na czas zaproponować cokolwiek. Zdecydowanie należy odróżniać projektową i wizerunkową konsekwencję od bezrefleksyjnego odgrzewania kotleta, w dodatku zrobionego z wątpliwej jakości mięsa. Poza tym projektant jako jeden z niewielu w Polsce (o ile nie jedyny) prezentuje kolekcję zarówno damską jak i męską, która nie stanowi miłego dodatku lub zaledwie tła dla propozycji dla kobiet, lecz jest pełnoprawnym, niezależnym bytem i, co najważniejsze, jak najbardziej nadaje się do noszenia na co dzień.
Każdy pokaz Mariusza Przybylskiego jest odpowiednio zaaranżowanym spektaklem, dopiętym na ostatni guzik. Tak było i tym razem. Scenografię stanowiła metalowa instalacja przypominająca budowlane rusztowania, automatycznie przywołujące w mojej pamięci ulice Nowego Jorku. Pokaz rozpoczął się dłuższym zgaszeniem świateł, wypuszczeniem kłębów białego dymu oraz niepokojącą muzyką, co pozwoliło na fantastyczne wczucie się w klimat i natychmiastowe skupienie się nad tym, co zaraz zostanie zaprezentowane. Kropkę nad i stanowiła niestandardowa i dość skomplikowana choreografia pokazu. Do tej pory podziwiam modelki pewnym i zdecydowanym krokiem przemierzające halę wyłożoną już pierwotnie śliskimi kafelkami, które na potrzeby pokazu (przynajmniej tak się domyślam) zostały gdzieniegdzie dodatkowo obficie skropione wodą, tworząc miejscami zabójcze dla kostek kałuże. Nawet ja, będąc obcasowym weteranem, nie czułam się w pełni bezpiecznie, udając się w kierunku wyznaczonego dla mnie na widowni miejsca. A byłam na naprawdę stabilnych słupkach.
Jeżeli ktoś pomyślał, że „Dark Wonderland” będzie zbiorem smolistej czerni, pełnym wiktoriańskich odniesień, zdecydowanie jest w błędzie. Mariusz Przybylski bynajmniej nie jest projektantem chodzącym na skróty i leniwie przekładającym inspiracje jeden do jednego. Owszem, nie mogło zabraknąć najpiękniejszego dla mnie koloru świata i głębokich granatów, ale są to podstawowe barwy, za każdym razem wykorzystywane przez projektanta. W porównaniu jednak z kolekcjami „Night Air" czy "Wild at Heart", tym razem było nieco spokojniej. Tym niemniej Przybylski pozostaje dla mnie mistrzem okiełznywania wyrazistych barw. Po raz kolejny z sukcesem zaproponował intensywne kolory zamknięte w klasycznych, surowych formach. Głęboka czerwień skropiona maliną przeplata się z soczystą pomarańczą, pojawia się również modny obecnie ultrafiolet (według mnie najlepsza męska sylwetka z pokazu).
Dark Wonderland to parada perfekcyjnie skrojonych marynarek, spodni, pojedynczych sukien wieczorowych, spódniczek i kurtek, miejscami z nutą asymetrii. Nie zabrakło kilku sukienek o ciekawych, geometrycznych kształtach, w tym mojej faworytki, okraszonej dodatkowo piórami. Całość uzupełniają zwiewne, romantyczne bluzki damskie przyozdobione falbanami, wężowa skóra, oraz odważne jak na polski rynek transparentności w propozycjach dla mężczyzn. Pojawiły się również golfy, stały już element oferty projektanta oraz kalejdoskopowe aplikacje, charakterystyczne dla poprzednich pokazów. Było ich jednak zdecydowanie mniej, tym razem stanowiąc dodatek a nie clou całej kolekcji. Po raz pierwszy projektant wykorzystał również jeans (a przynajmniej ja, jak daleko sięgam pamięcią, nie kojarzę denimu w propozycjach Przybylskiego), który całości nadał bardziej komercyjnego charakteru, nie ujmując nic elegancji czy wyrafinowaniu. Żonglerka kontrastami w wydaniu projektanta, w połączeniu z bijącym na kilometr doskonałym krawiectwem, były prawdziwą ucztą dla mych oczu.
Nie rzucający się w oczy makijaż i proste fryzury stanowiły komplementarne tło dla ubrań, czego niestety nie można powiedzieć o rajstopach, które po prostu starałam się ignorować. Jestem jednak świadoma konieczności ich użycia, sponsorów pokazu w jakiś sposób trzeba pozyskać, a następnie odpowiednio zadowolić. Zawsze mogłoby być gorzej.
Ze względu na brak wglądu do informacji prasowej, mogę jedynie domyślać się inspiracji, które towarzyszyły projektantowi podczas tworzenia kolekcji. Dla mnie „Dark Wonderland” jest prędzej specyficznym stanem umysłu aniżeli konkretnym miejscem. Podczas przyglądania się pokazowi emocje, które we mnie wywoływał, przypominały mi sytuacje i miejsca, niekoniecznie iście eleganckie, w których poznawałam fascynujących ludzi i świetnie się bawiłam. Poczucie przebywania w alternatywnym świecie, niekoniecznie zrozumiałym dla innych, pełnym wolności ale i wrażliwości. Tym jest dla mnie „Dark Wonderland”.
"Dark Wonderland" zostało w finale okraszone naprawdę entuzjastycznymi brawami widowni. Jest to kolekcja, którą podziwiałam z prawdziwą przyjemnością i cieszę się, że miałam możliwość zobaczenia jej na żywo. Co prawda na pierwszy rzut oka, w porównaniu do „Night Air” czy „Wild at Heart”, może wypadać nieco blado czy skromniej, tym niemiej jest to solidna, kompletna kolekcja na wysokim, wręcz światowym poziomie. W moim odczuciu „Dark Wonderland” jest swoistym pomostem między poprzednimi trzema dziełami Mariusza Przybylskiego (pomijając "Fire Walk With Me", która według mnie nie była wybitnie udana), a nowym kierunkiem, w którym projektant zamierza pójść. Jakim, zobaczymy, z pewnością jednak warto czekać.
Fot. Jacek Kurnikowski/AKPA, wszystkie zdjęcia pochodzą ze strony Cisowianki Perlage
__________________________________________
Spodobał Ci się wpis lub chciałbyś coś dodać od siebie? Będzie mi niezmiernie miło, jeśli zostawisz komentarz ; )
Jeżeli nie chcesz przegapić nowych tekstów na blogu, zapraszam do śledzenia strony na facebook'u, na której komentuję również bieżące wydarzenia ze świata mody i dzielę się inspiracjami.