Najlepsze alpargatas na świecie

By | 08:07 Napisz komentarz



Jakież było moje zdziwienie, gdy spacerując malowniczymi ulicami Madrytu, natrafiłam na całkiem pokaźną grupę ludzi, grzecznie stojących w kolejce przed dość niepozornie wyglądającą kamienicą pod adresem Calle de Toledo 18. Zaskoczenie jednak szybko przeistoczyło się w czystą ciekawość a następnie w kompletną ekscytację, kiedy tylko udało mi się dotrzeć i zlustrować niewielką witrynę, nad którą wisiał totalnie nic mi nie mówiący szyld "Casa Hernanz. Cordeleria. Alapagateria." Ponieważ nie przepadam za tłumem, a już tym bardziej za staniem w jakiejkolwiek kolejce, postanowiłam w wolnej chwili poszukać informacji w przewodniku tudzież internecie, dlaczego ów miejsce aż tak przyciąga turystów. Wieczorem wszystko było już jasne a ja wiedziałam, że prędzej zrezygnuje z eyelinera niż tam nie wrócę.

Czas uchylić rąbka tajemnicy. Jednym Hiszpania kojarzy się ze słoneczną pogodą, corridą czy też tapas, mi natomiast jako obuwniczemu maniakowi w pierwszej chwili przychodzą na myśl espadryle. To tradycyjne obuwie katalońskich chłopów pochodzące z XIV wieku, pierwotnie było niczym innym jak zwykłą podeszwą ze sznurka wzmocnioną smołą oraz doszytym po bokach płótnem. Wytwarzane w miejscowych warsztatach, espadryle zaczęły cieszyć się szerszym zainteresowaniem dopiero w okresie międzywojennym, kiedy to turystyka i nadmorskie kurorty jak Lazurowe Wybrzeże przeżywają swój dynamiczny rozwój, a wraz z nimi wzrasta popyt na lekkie buty, idealne chociażby na plażę. Tym sposobem espadrylom z chat czternastowiecznych wieśniaków udało się przedostać do wyższej sfery wypoczywających elegantek wraz z ich partnerami. Stąd już o krok do wybiegów i tak się oczywiście stało.

Za szerzyciela mody na espadryle w dużej mierze uważa się wielkiego Yves Saint Laurent'a, który w latach siedemdziesiatych lansował je jako buty wieczorowe, w zdecydowanie bardziej luksusowej wersji haute couture. W tamtym czasie projektant inspirował się m.in. etnicznością, stąd też katalońskie buty idealnie wpisały się w jego wizje. Pierwszy model wykonany na koturnie powstał we współpracy z hiszpańskim producentem Castañer, którego właścicieli francuski kreator poznał ponoć przypadkiem na jednej z paryskich wystaw. Z czasem inni projektanci zaczęli sięgać po espadryle, modyfikując je na rozmaite sposoby do tego stopnia, iż wspólnym mianownikiem pozostał w zasadzie sznurek,


Zanim przejdę do clue całego wpisu, warto wspomnieć jeszcze o etymolgicznym aspekcie. Mianowicie słowo espadryle wywodzi się z francuskiego, niemniej jednak w XIV wieku posługiwano się terminem w języku katalońskim espardenyas, wywodzącym się od espart, śródziemnomorskiej rośliny trawiastej używanej m.in. do podeszw espadryli. Espardenyas dalej jest w użyciu, częściej natomiast spotkamy się z hiszpańskim alpargatas. Zatem, jak nietrudno się już domyślić, trafiłam do alpargateria - raju dla wszystkich fanów espadryli.

Niewielki sklep przy Calle de Toledo jest absolutnie wyjątkowy z kilku powodów. Po pierwsze, działa praktycznie nieprzerwanie od 1840 roku i jest biznesem rodzinnym, założonym przez Toribio Hernanza, a obecnie zarządzanym przez piąte pokolenie. Po drugie, wszystkie modele wykonywane są ręcznie w zakładzie mieszczącym się obok sklepu a po trzecie, podstawowa wersja espadryli wciąż jest tam wykonywana tą samą, tradycyjną metodą przekazywaną z pokolenia na pokolenie. Podsumowując, Casa Hernanz to po prostu miejsce pochwały sztuki rzemieślniczej. Co więcej, najprostrzy model alpargatas można nabyć za zaledwie... 6 euro. Zakład idzie z duchem czasu i oprócz tradycyjnej wersji oferuje również "ulepszone" espadryle m.in. na koturnie, wzmocnione od spodu gumą czy też sznurowane, wszystkie jednak wykonywane ręcznie na miejscu z tej samej plecionej słomy i zawsze z tą samą starannością.

Ponieważ grzechem byłoby nie kupić takiego rzemieślniczego wyrobu, w dodatku w sieciówkowej cenie, zdecydowałam się na model na kilkucentymetrowej platformie, wykończony jasnobrązowym zamszem. Co prawda espadryle z definicji powinny być wygodne, niemniej jednak komfort ich noszenia przerósł moje najśmielsze oczekiwania. Nie dość, że przez cały dzień czułam się jakbym była boso, to na dodatek całodzienna wędrówka po dość męczących uliczkach Toledo nie odcisnęła ani jednego śladu na moich stopach, jak to zawsze bywa w moim przypadku podczas noszenia nowej pary jakichkolwiek butów. Mój zachwyt od razu przekuł się w decyzję o zakupie kolejnej pary, co na szczęście udało mi się zrealizować tuż przed odlotem. Podwójne szczęście natomiast jest takie, iż udało mi się nabyć model noszony z wielką chęcią przez samego Salvadora Dalego. Chyba po raz pierwszy w życiu nie mogę doczekać się letnich upałów.  

PS. Buty można zamówić również przez Internet, cena jednak potrafi znacznie różnić się od tej w sklepie stacjonarnym. Poza tym nic nie zastąpi wizyty na miejscu i zobaczenia piętrzących się espadryli od podłogi aż po sufit. 













Nowszy post Starszy post Strona główna

0 komentarze: